Musiało być dawno, może nawet dawniej …i myśmy już byli.
Nie – przyjechali, nie – wpakowali się – po prostu byli.
Co prawda badacze gadają, że wcześniej istniało wędrowanie ludów, wolno im, mnie łatwiej myśleć, że czegoś takiego nie było.
Na początku był przydział mieszkań, czyli kwaterunek. – I jednym się dostał pokój z kuchnią i balkonem, innym trzy pokoje bez okien, jeszcze innym sama kuchnia z wygódką – a nam, Polakom, ostał się tylko korytarz, mocno przechodni.
Nasza europejska kamienica od zawsze była bardzo imponująca, ale ciasna. Kiedy jest ciasno, wiadomo, ludzie następują sobie na odciski, co bywa dobre, bo buty się zdejmuje i nogi się wietrzą, czyli cywilizacja rośnie. Ale nie było to najlepsze miejsce dla egzystowania. My przeszkadzaliśmy innym, oni nam, sąsiedzi wciąż przez nasze mieszkanie łazili i jeździli, utrudnienia przy takim ruchu są spore, ani się rozebrać, ani pieniądze dobrze schować, ani rozmnażać się da bez stresu. Wszelako człowiek przywyka, my tudzież – zawiesiliśmy zasłony, ustawili parawany i jakoś szło. – Aż nas z korytarza wyrzucili!
Kto wyrzucił? – Paskudna – nomen omen – historia. Po prostu sąsiedzi. Bo świat tylko pozornie jest pogmatwany.
W tej europejskiej kamienicy od zarania był chlew i bandytyzm, że skaranie Boskie, bili, gzili się, pili, gwałcili, grabili, napadali i jeszcze gorsze… Nas – na miarę potrzeb – my – w miarę możliwości.
Nasz korytarz biegł – jak to korytarze – z jednej strony na drugą i z powrotem, tylko że – uwaga! – nie to samo biegać po takim ciągu, ba, nawet jeździć na rowerze, co żyć tam, mieć dzieci i jeszcze się wzbogacać. – Zawalidroga zawsze zawadza!
Znaczy – sąsiedzi się zmówili i nas wyrzucili.
Po eksmisji przyszło na obywateli totalne wytrzeźwienie. Bo co innego posiadać buty niemodne, niewygodne, nawet dziurawe, a co innego nie mieć ich wcale – boli przy każdym kroku.
Bolało! I wielu zaczęło serio kochać to nasze wspólne mieszkanie.
W naszej rodzinie mamy talent do bitki, kiedy się już musi, więc na bójkach zeszło nam jak nic stulecie. – W końcu dobry Pan Bóg dopomógł, sami sobie też trochę, sąsiedzi się poharatali, włączył wujek z Antypodów z wielkim kijem bejsbolowym, i on na koniec nakazał zwrócić nam mieszkanie. Było jak w bajce, ale tylko przez moment, bo kiedy wujek wyjechał, zaraz na nas napadli z obydwu stron…
Chyba jacyś Marsjanie, bo mocno podobni do ludzi, ale dużo, dużo gorsi; jedni czarni, drudzy czerwoni, po prostu seryjni kaci i degeneraci. -Zrujnowali nasze odzyskane mieszkanie najzupełniej!
Czas płynął, płynął – ale nie chciał upłynąć.
Na szczęście historia kocha zaskoczyć.
Znienacka – bardzo znienacka – czerwoni uciekli, czarni się chwilowo uspokoili, a wtedy my nasz korytarz odrestaurowaliśmy, nowe meble kupiliśmy i – cicho sza – siedzimy jak mysz pod miotłą.
Ale niepokój ssie – co będzie?!
Zostały w naszym mieszkaniu takie gnidki, które kiedy wyrosły, to się całkiem do ludzi upodobniły… I teraz te gnidy bez spoczynku: „Sprzedać mieszkanie, sprzedawać wszystko, sprzedawać!” wołają. A na dokładkę pewna groźna pani z Niemiec komunikuje, że nasze papiery na mieszkanie są całkiem nieważne – teraz nastąpi miltikulturalizm najmu.
Dobrze! – Dobrze? – Raczej niedobrze…
Jak żyć w sprzedanym mieszkaniu, żeby przeżyć?