"Poprawność polityczna jest najbardziej żarłocznym wynalazkiem XX stulecia – zje swoich zwolenników, resztę przy okazji."
1.
Kleszcz (Ixodes ricinus) ma niezwykle ubogie życie uczuciowe – wisi, wisi – a gdy przechodzą opodal kwasy tłuszczowe, ciepło i dwutlenek węgla – wtedy się puszcza – i zaczyna dolce far niente, czyli krwawy raj.
Za mojej młodości żyły w Polsce zupełnie inne kleszcze o nawykach łagodnego bydła, które dla uproszczenia nazwijmy – „polskie”. Były one prymitywne uczuciowo i mało dla człowieka groźne. Kiedy niedorosły obywatel Polski, lecz nie tylko, malec u ościennych sąsiadów również, po wielogodzinnym tarzaniu się w leśnym runie wracał do domu, nie ciążyła nad nim żadna kleszczowa klątwa, ot, mama, odkrywszy na skórze czarnego napastnika, smarowała miejsce przyczepu masłem i usuwała krwiopijaka. – Na tym się sprawa z reguły kończyła.
W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia zaczęły się sprowadzać do Polski z zachodu (tak! tak!), podobno z Austrii, kleszcze o zupełnie innym temperamencie – też skrajnie uczuciowo trywialne, ale posiadające zdolność obdarowywania ofiary – a to boreliozą, a to wirusowym zapalenie płuc, kleszczowym zapaleniem mózgu, anaplazmozą, babeszjozą czy tularemią. A zatem częstowały nas, gospodarzy mocnym zakaźnym koktajlem, czasami śmiertelnym. – I te złośliwe, niehumanitarne kleszcze zdominowały nasz piękny kraj.
Cóż, staroświeckie, „polskie” kleszcze poniosły klęskę i nawet trochę mi ich żal, i smutno, że te nowe, europejskie mają paskudne chorobotwórcze nawyki. – Ale per saldo europejska i światowa populacja kleszczy niewątpliwie na tym bardzo zyskała.
2.
„Biedroneczko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba” – ćwierkał przez wieki uszczęśliwiony mały Słowianin. – Mówią mędrcy o biedronkach, że są to krwiożercze bestie w kropkowanym ciele, niech tam sobie mówią, my do drapieżności naszych biedronek przywykliśmy i miliony małych oraz dużych Polaków wypuszczało z radością czerwono‑czarne biedroneczki z dłoni ku niebu; może nawet królowa Jadwiga wśród nich była, może Zygmunt I Stary, kiedy jeszcze nie był stary…
Mam dom w lesie – dom drewniany – więc szpary w nim bywają i dostać się do środka łatwo, a zatem różne stworzenia Boże decydują się tam zimować, a również, wczesną wiosną, przychodzić na świat. Oczywiście, w pierwszym rzędzie – muchy, ale też: świerszcze, dużo motyli, stadko myszy, salamandry (w piwniczce), gacki (w garażu), mnóstwo pająków, jakieś gąsienice i dziwne latające mrówki, tak, ogólnie to jest tego całkiem sporo! Nie zawsze stanowią miłe sąsiedztwo, ale podobnie się przecież dzieje od tysiącleci – ludzkie sadyby są zimą ulubioną poczekalnią dla wielu.
W tym roku byłem wczesną wiosną w moim domu nieobecny – wyjazd, kiedy wróciłem, osłupiałem: pod oknami we wszystkich pokojach leżały zwały martwych biedronek – nie! nie naszych! – jakichś mdłych, pomarańczowo‑brązowych. Trzeba było truchła wygarniać łopatą! A czarno‑czerwonych wcale! To nie były nasze słowiańskie biedroneczki, tylko stwory zupełnie obce, choć podobne, o niepohamowanym i przerażającym przyroście naturalnym. – A przecież takie biedroncze stada muszą się gdzieś wyżywić, a nie sądzę, żeby chodziły do KFC czy MacDonalda.
Niewątpliwie nasze słowiańskie i polskie biedronki przegrały – natomiast zyskała, i to dużo, ogólnoświatowa społeczność biedronek.
3.
Pomidory są dość dobre – ale naprawdę pyszne są te z własnej grządki, dlatego miło jest mieć kilkanaście krzaków w ogrodzie, miło też mieć tam kwiatki, niechże nawet będą zupełnie pospolite, kwiat prosty oko prostego człowieka nadal cieszy.
One pojawiły się dwa lata temu – pełzająca, obślizgła i niszczycielska zgroza! – miliony, miliardy bezskorupych ślimaków, wypełzających jak gdyby spod ziemi i pożerających absolutnie wszystko. W trzy dni wyzerowały mi ogród – pomidory, warzywa, kwiaty, co tylko rosło – poza trawą, drzewami i co dziwne – znając gust spowinowaconych winniczków – winoroślą. Istna plaga egipska w XXI wieku! Moja kochana kobieta – człowiek użalający się nawet nad złamaną trawką, a zagubione dziecko węża czy żaby gotów ogrzewać własnym ciałem – jak najprawdziwszy samuraj szalała po ogrodzie z wielkim nożem, szatkując bezlitośnie nacierające ślimacze zastępy. Na szczęście w kolejnym roku pojawiły się w sprzedaży niebieskie granulki, którymi wróg posypany, konał w okrutnych męczarniach, więc nie trzeba było się posuwać do własnoręcznej kaźni.
Nie mam cienia wątpliwości, że światowe ślimactwo na najeździe na Polskę skorzystało – ale proszę mi wyjaśnić, czemu kosztem moich pomidorów i kwiatków?
4.
Nie jestem badaczem dziejów szczurzych, ale tyle wiem, że nasz europejski, pradawny szczur nazywa się: śniady (Rattus rattus), ma duże uszy, długi ogon i się wspina na drzewa. Natomiast notowany w Europie, i to dość paskudnie, od roku 1732 szczur wędrowny jest przybyszem z Azji i z pomocą ogona na drzewa nie włazi. W Polsce, w całej Europie, ba, na całym świecie dominuje obecnie azjatycki szczur wędrowny, a ostatnie kohorty naszych polskich śniadych szczurków wegetują w nędzy w portach nad Bałtykiem.
I znowu ta sama ekonomia się powtarza – światowy ród szczurzy ogromnie na globalizacji zasiedlenia się dorobił, natomiast polskie, zaściankowe szczury straciły – głównie życie.
Summa:
Przyroda to okrutna pani – wygrywają ci, którzy się skuteczniej rozmnażają – natomiast nie rozumiem dlaczego, kiedy o tym wszystkim sobie myślę, wtedy myślenie moje staje się bardzo, ale to bardzo niepoprawne politycznie .